wtorek, 31 sierpnia 2010

Beskidy - góry moje...









25 sierpnia rano ruszyłem w kierunku Rabki-Zdrój wioząc samochodem dzieci i żonę do sanatorium Olszówka. Podróż przebiegła spokojnie i na miejsce dotarliśmy w miarę szybko mimo pobłądzenia w Wieliczce (zniknęły ulice, które miał w swojej bazie GPS). Tak więc w drodze daliśmy sobie świetnie radę. Po przyjeździe nie było zbyt wiele czasu na zwiedzanie, obeszliśmy dookoła jedynie Park Zdrojowy i odwiedziliśmy tężnię solankową. Nastepnego dnia piękna słoneczna pogoda zachęciła całą naszą czwórkę do wybrania się w góry. Wybraliśmy dość prosty szlak w Gorcach na Grzebień (667 m.n.p.m.). Góra znajduje się jeszcze w obszarze Rabki, ale widoki z niej zapadną nam na długo w pamięć. Wspaniele jest iść i co kilka metrów mieć w prezencie większą przestrzeń, szerszy widok, większą wolność. Tego samego dnia późnym popołudniem zaplanowałem powrót do Lublina, ale tak zachłysnąłem się górami, a bliskość Niedzicy i Czorsztyna nie pozwalała mi wracać prosto do domu (mapka z mojego blip-a http://static0.blip.pl/user_generated/update_pictures/1260344.jpg ). Wyruszyłem więc z Rabki przez Chabówkę w kierunku Nowego Targu i zaraz po opuszczeniu Chabówki musiałem się zatrzymać bo widok jaki ujrzały moje oczy na południu (w prawym oknie samochodu) nie pozwalał mi spokojnie jechać. Serce mocno zabiło, w oddali, ale już bardzo wyraźne wznosiły się szczyty Tatr, bardzo jasne, prawie białe, ale zdecydowanie odcinające się od nieba. Po kilku minutach ruszyłem dalej przez Nowy Targ wysoko ponad brzegiem jeziora Czorsztynskiego do Czorsztyna, a potem do Niedzicy. Chwilę zabawiłem na zamku, byłem również na zaporze, która naprawdę przytłacza swym ogromem, na niej dopiero dobitnie odczułem swój lęk wysokości. Z Czorsztyna dojechałem do Krościenka nad Dunajcem i tu zaczęła się kolejna bajka dla oszalalego już zmysłu wzroku, kilkanaście jak nie więcej kilometrów jazdy z przecudną rzeką po prawej stronie, tuż za oknem samochodu. Dunajec doprowadził mnie, aż do Starego Sącza, potem przez most na Popradzie do Nowego Sącza. Po kolejnych kilkunastu kilometrach Dunajec rozlał sie w jezioro Czchowskie. Niestety dochodziła już godz. 21 i zrobiło się naprawdę ciemno. Pożegnałem się z górami mijając Tarnów, zachaczając o Rzeszów skierowałem się na Kraśnik i już prosto do domu. Cały czas jednak miałem z tyłu głowy, że góry to jest coś dla mnie - to jest miejsce, w którym czuje się wolny i szczęśliwy, a Beskid Wyspowy, Gorce, Beskid Sądecki to przepiękne krainy. Muszę do nich wracać. Załączam kilka (dobrych kilka) zdjęć z wyprawy zrobionych aparatem z telefonu komórkowego. Płaskie, małe zdjęcia nie oddają potęgi gór i przestrzeni, ale budzą wspomnienia i zachęcają do powrotu w te miejsca.